Mój nieżyjący już przyjaciel, bohater podziemia Solidarności, Eugeniusz Szumiejko, kiedy był wiceprezesem portu lotniczego we Wrocławiu mawiał, że, wojskowi, z którymi wtedy miasto współdzieliło lotnisko mają swoistą hierarchię ważności: najpierw papież-Polak, potem armia, na końcu cywile. Kult Jana Pawła II był (wtedy?) niekwestionowany, we wszystkich rodzajach uprawianego katolicyzmu, szerzej – chrześcijaństwa. Ba – nawet wśród niewierzących papież był uznawany nie tylko za najsłynniejszego Polaka, ale za ostatni chyba pewny zwornik w trudnej sztuce jednoczenia pokłóconych Polaków.
Niestety mieliśmy i mamy do czynienia z pewnym procesem o wyraźnych konotacjach politycznych. Lewica walcząca, ostatnio wraz z czerwieniejącymi pseudoliberałami, atakuje katolicyzm od początku III RP, uznając go – i słusznie – za największą przeszkodę do zaczerwienienia dusz Polaków. Jak już pisałem czasami jest tak, że któryś z polityków coś chlapnie spontanicznie i mamy nie tylko wgląd w jego intencje, ale taki akt jest celnym, choć mało świadomym ze strony autora, skrótem rzeczywistości. Tak było z grubą kreską Mazowieckiego, choć przeinaczoną później w odbiorze, odbiegającym od kontekstu wypowiedzi, zinterpretowaną przez lud w sposób rozszerzający, ale i jak najbardziej słuszny. Tak samo było z „opiłowywaniem katolików” zapodanym przez posła Nitrasa. Mieliśmy do czynienia z takim właśnie procesem opiłowywania nie tylko przywilejów katolików, ale i ich autorytetów.
Czego tu nie było? Prałat Jankowski (pamiętacie Państwo te kalumnie, zwalanie pomników? Właśnie Wyborcza, centrala opiłowywania, ma przeprosić po rozprawie sądowej za swoje kalumnie wobec kapłana. Czas już minął, mleko się rozlało i kto to będzie pamiętał, że dał się nabrać, i skąd ma się dowiedzieć, że opiłowywacze mają zlizać ten syf z podłogi?); te wszystkie Sekielskie (właśnie jeden z niesłusznie oskarżonych księży zbiera na proces przeciwko autorom i nawet ja się dołożyłem). Pełno tego było, zwłaszcza w zakresie najbardziej czułym, czyli molestowania nieletnich. Kościół ma tu wiele za uszami, ale nie jest szczególną wylęgarnią tej patologii. Jak dowodzą badania tacy np. nauczyciele to wielokrotnie gorsze środowisko. Ale nikt – na razie – nie nawołuje do nie wysyłania dzieci do szkół. Ale nie ma tu co relatywizować. Kościół ma za uszami szczególnie, że w imię niepojętej strategii przypadki takie tuszował i w imię niepojętego mechanizmu, tolerowanego przez wszystkie ekipy rządzące, zapobiegał stawaniu takich osobników przed obliczem świeckiej sprawiedliwości. Dowody przeciw Kościołowi mozolnie się gromadziły, problem zakopywano, tak jak z agenturalnością niektórych księży, nieleczona rana gniła, ropa kłamstwa się zbierała i wrzód medialnie pęknięto.
Tak, przecięto, bo zabrano się (wreszcie, chciałoby się powiedzieć) za największy autorytet – Jana Pawła II. Akcja była osmatyczna, jak już pisałem, przygotowywana od dawna, strzelano coraz bliżej papieża, aż do ostatniej zdobyczy, czyli kardynała Sapiehy. Zaraz potem padł strzał już bezpośredni w papieża. Nie będę się tutaj rozwodził nad szczegółami, zwłaszcza, że merytorycznie strzał był zza nieweryfikowalnego węgła, akcja dobrze przygotowana, role rozpisane, napięcie dozowane. Zaskoczenie jest tak duże, że zanim się odpowiedzi na nie pojawiły, inicjatywa była i jest po stronie atakującej, zaś weryfikacja źródeł rewelacji potrwa długo i sprawa będzie medialnie grzana. Pozostać ma gruby cień nad postacią, a w czasie, kiedy się to będzie weryfikować, proces opiłowywania dotrze już do rdzenia. Podważenia wiary ludu i uzasadnienia szkodliwości Kościoła serwowanego politycznym ateuszom.
Mnie interesuje cały cykl przygotowania tej akcji, bo pewnie dla wielu wydaje się to medialnym działaniem spontanicznym. Ot, dziennikarze śledczy coś tam odkryli i sprawa wyszła. Oj nie – materiały, co prawda ręką holenderskiego autora, były zbierane od ponad dwóch lat, i „nasi” coś tam dogrzebali w archiwach ubeckich (tak, tak, na dowody winy przywoływane są – tym razem okazuje się, że wiarygodne – zeznania torturowanych świadków, czasami z podobnymi „grzeszkami” za uszami, czasami z wyraźną motywacją zaszkodzenia hierarchom). Mamy już publikacje gotowe, drążące temat, inicjuje reportaż telewizyjny. Na kilka dni przed akcją ukazuje się, wtedy ni z gruszki ni z pietruszki, a teraz wiadomo dlaczego, wywiad w Gazecie Wyborczej z własnym guru, czyli Adamem Michnikiem. Ten ewidentnie wiedząc, że jego chłopaki szykują papieski pasztet (nie pierwszy raz „zawiaduje” politycznie redakcją, vide sprawa Rywina), wychodzi i mówi, że choć z tym papieżem to różnie bywało, to jest to wartość dla Polaków w sensie obiektywnym i należy ją szanować. W świetle późniejszych wydarzeń ustawia się z dystansem do sfory, którą zaraz spuści z łańcucha. Tak na wszelki wypadek, by było do czego wracać, gdyby się nie powiodło. W dodatku wychodzi, że łaskawy różowy diabełek… rozgrzesza świętego. Tak, papież pobłądził, zaraz się dowiecie, ale obiektywnie jego zasługi przeważają nad przewinami.
Co tam było, jak tam było, to już mnie nie pisać. Teraz się tym zajmą obie strony. Episkopat coś tam bąknął, Sejm się oburzył, normalna jazda. Ale – idąc za myślą reasekurującego się Michnika – towarzysze przesadziliście. Za wcześnie, żaba jeszcze nie gotowa i mówiło się, żeby wodę podgrzewać stopniowo, bo gwałtowne skoki temperatury mogą uświadomić żabie, że jest gotowana. I może zechcieć wyskoczyć z ukropu, w którym nieświadomie się gotuje od dawna. I tak wyszło. Moim zdaniem akcja była przygotowana profesjonalnie, to znaczy po odpaleniu bomby zrobiono natychmiastowe badania czy numer wszedł i odpowiedź była gorzej niż pesymistyczna. Wyszło nie tylko, że się oburzył twardy elektorat, ale że się obudził wahający. Ba, powstała nowa koalicja PiS-PSL. A to już gruby numer, bo akcja jest robiona na kolejne najważniejsze w życiu III RP wybory i jeśli przedsięwzięcie ma mieć taki efekt, że niezdecydowanych przeciągnie na stronę PiS-u, który robi za politycznego depozytariusza katolicyzmu, to znaczy, że strzelono sobie nie w stopę, bo diabełki stóp nie mają, ale w kopytko.
Sygnał do odwrotu odtrąbił redaktor Lis. Ten wie jak to działa i widać to i słychać w dźwiękach trąbki. Napisał, że przesadzono, że tknięto świętość. (Nie mogę go tu zacytować, bo mnie zbanował). Ale Lis nie pisał tego z pobudek patriotycznych. Nie, powiedział to co ja mówię – za szybko towarzysze, jeszcze nie teraz. Nie wyrywajcie się, bo śpiący i kołysany do snu przez takich jak on gigant konformizmu przebudzi się i cała żmudna robota na nic. Intencje dobre, ale liczy się timing. A ten wskazuje, że mimo ochoty, mimo „dowodów” trzeba jeszcze odczekać. Co dowodzi wyłącznie manipulacyjnej postawy walczących przecież o prawdę. Odbiorca nie jest jeszcze na nią gotowy. I, cholera, przez ten pośpiech, nie wiadomo czy będzie gotowy do wyborów.
Ja sobie myślę, że jest jeszcze gorzej. To znaczy, że testują. Jak już tu kiedyś parę razy pisałem chodzi o okno Overtona, czyli powolne i stopniowe, niezauważalne uzyskiwanie społecznej akceptacji wobec rzeczy wcześniej nie do przyjęcia. Robi się to w kilku krokach i patrzy czy wchodzi. Dziś uchylono na kolejnym etapie to okienko, by sprawdzić czy się uda. Jak się nie uda, to się je domknie z powrotem, ale – uwaga – na poziomie, który już został wcześniej osiągnięty. Bo nie będzie to tak, że jak nam się teraz nie udało, to zamykamy budę. Nie, jak radzi Lis, trzeba jeszcze odczekać, robić swoje, żeby na kolejnym etapie – ataku na papieża wprost, społeczeństwo było już tak gotowe do operacji, że żaden przeciąg, tak jak teraz, nam tego okienka nie zatrzaśnie. Cały czas jesteśmy w obróbce, zaś przygody dzisiejsze dają autorom akcji tylko doświadczenie jak w przyszłości zrobić to lepiej.
I jak się temu obiekt starań podda, jak odpuści już takie rzeczy, to znaczy, że można zrobić z nim wszystko. Oskarżenie później np. błogosławionego Jerzego Popiełuszkę o pedofilię czy współpracę z bezpieką to będą już tylko epilogi dla końcowej szydery. Rechotu i krokodylich łez politycznych diabłów nad upadkiem resztek narodu.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.